I'm not a star!

"Więc chodź, pomaluj mój świat na żółto i na niebiesko" - zachęcał pewien zespół muzyczny w latach siedemdziesiątych, czym doskonale spolaryzował społeczeństwo. Jedni chwycili bowiem za farby i zaczęli pstrzyć każdy element czasoprzestrzeni, drudzy z kolei, widząc co się święci, złapali za mopy, ściery i wiadra pełne wody, byle tylko zmyć to g*wno. Nikt nie przypuszczał wtedy, że czterdzieści lat później moja córka obserwując mecz Szwecji z Ukrainą zada mi pytanie, po którym nic nie będzie już takie jak wcześniej: "Tato, a dlaczego ci żółci mieszają się z tymi niebieskimi? Hę?"

Po dwóch miesiącach prawdziwego Euro-szaleństwa w przedszkolu, codziennym malowaniu flag, śpiewaniu "Koko, Euro spoko", "Do przodu Polsko" i "Waka Waka" podczas festynu piłkarskiego, w domu, w polu kukurydzy i przy kasie w Tesco, po wielkim oczekiwaniu, wielkich emocjach, wreszcie się zaczęło. Nasi zagrali jeden mecz na Euro 2012, potem zagrali drugi. I co? I pojawiły się dziwne pytania: "Tato, a kiedy wygrają biało-czerwoni?" Albo: "Tato, kiedy nasi strzelą zwycięską bramkę?" I co tu rzec smutnej buzi? Prawdę! Otóż: "Nigdy, córeczko, nigdy!"

Nadzieja umiera jednak ostatnia; jeszcze późnym wieczorem przed decydującą klęską malowałem z córką świat na biało i na czerwono; szło nam doskonale. Poranne słońce rzuciło nieco światła na nasze dzieło, choć nie wszyscy podzielali drzemiący w nas entuzjazm. "Córeczko - zaczęła zafrasowana mama, spoglądająca na podłogę w barwach narodowych - a tatuś to chyba tutaj czegoś nie doczyścił..." Na co mała kibicka odparła: "Wiesz, mamo, tata nie jest gwiazdą w sprzątaniu..."

10 komentarzy: