Diminuendo

Nutka po nutce, taki utwór, raz dłuższa, raz krótsza, z pauzą pomiędzy lub bez, całość żwawa, rytmiczna. I co? I rzeczywistość zwalania o kilkadziesiąt procent, potem przystaje, by ruszyć w przeciwnym kierunku. Trzymam w dłoni mikrą rączkę. Warkocze mojej córki delikatnie falują na schodach szkoły muzycznej, a potężny dzwonek ryczy pod gabinetem dyrektora. To pierwszy dzień szkoły. Tłumy dzieci, tłumy rodziców, jedni szukają klasy, drudzy szafki na ubranie, inni dopiero muszą dopytać, zanim w ogólne zaczną szukać.

Nutki przy nutkach, legatem grane, potem staccatem, potem znów legatem, crescendo, na końcu forte. Jeszcze kilka miesięcy temu w pełnym zagubieniu odprowadzałem córkę na pierwsze zajęcia, a dziś wchodzę do auli na sto osób, by wysłuchać koncertu na zakończenie pierwszej klasy. I co? I znów mikra rączka, która coraz rzadziej sięga po moją dłoń, stres, poruszenie, i ta niczym nie zmącona myśl, że niby tak niewiele brakuje, by znów przez chwilę być takim gówniarzem sprzed lat.

Natka za nutką, każda po wielokroć ćwiczona, dopieszczana, stawiana za wzór albo do kąta, z zawijasem lub po prostu owalna, w szeregu lub całkiem samotna. Wszystko ułożone w dwa utwory, które ktoś ocenia wysoko, coś notuje. I co? I diminuendo. Idealny świat zamknięty w małym pudełeczku, który otacza chaos, nieład, a czasem nieopisany ból. Teraz piano, pianissimo. Cisza.
- Mamusiu, bo ja już chyba wiem, dlaczego tak strasznie bałaganię...
- Tak, kochanie?
- Bo wiesz, ja mam za dużą wyobraźnię.
- Taaak?...
- No i wyobrażam sobie, że w za dużo rzeczy mogę się bawić.


Jak daleko do Olsztyna?

W czteroletniej historii Zeszytu rozterek zdarzały się publikacje tekstów znalezionych w sieci. Pomyślałem sobie, że od czasu do czasu można do tej tradycji powrócić; relacja anonimowego pasażera autobusu zaprezentowana poniżej nie jest może najnowsza, ale bardzo mi przypomina sytuacje, które opisywałem na blogu parę lat temu. Moja córka była wtedy nieco młodsza i zadawała mnóstwo niewygodnych pytań.

Przepełniony autobus do Olsztyna, przez całą drogę trzy-czteroletni maluch zadaje ojcu pytania, ojciec zaś cierpliwie odpowiada: 
- Tak, to traktor, kosi trawkę; to stacja benzynowa – tutaj samochody piją benzynę, żeby jechać dalej…
Gdy maluch pyta, jak daleko jeszcze do Olsztyna, tata skupia się, uważnie patrzy przed siebie, i mówi:
- Już blisko.
Dojeżdżamy do zamkniętego przejazdu kolejowego, czekamy około 20 minut. Obok autobusu łąka, na łące dwie krowy, młody rudy byczek i kilka owiec. Maluch, zainteresowany tym zwierzyńcem, zadaje kolejne pytania, a tata dzielnie odpowiada:
- To są krówki, a to są owieczki, jedzą trawkę, krówki robią muuuuu…
Silnik w autobusie wyłączony, pasażerowie mimowolnie słuchają dialogu taty z synem. Nagle byczek zaczyna się sposobić do jednej z krówek, zarzuca jej na plecy przednie nogi i mości się do krycia. Pasażerowie zamarli w oczekiwaniu i już po chwili dźwięczny dziecięcy głosik spytał:
- Tatusiu, a co one robią?
Zapanowała kompletna cisza, nawet muchy przestały brzęczeć. Kilkadziesiąt par oczu zawiesiło się na twarzy speszonego ojca, który po kilku sekundach wydukał:
- Patrzą, czy daleko jeszcze do Olsztyna…
Wybuch śmiechu słyszano podobno w całej okolicy.


Po małym ślectwie dotarłem do źródła: TU

Aksamitny wałek

Gdyby słowa potrafiły malować, niepotrzebne byłyby żadne farby, taśmy, pędzle, pędzelki oraz inne włochate przybory. Zamiast sterczeć z pędzlem na sztorc przed ścianą lub drzwiami, wyciągnąłbym dłoń jak Hamlet i rozważał: być tej płaszczyźnie w zieleni, czy nie być. Albo inaczej. Jakbym tak wyrazem zawiłym rzucił, nie przymierzając, Nabuchonodozor, to jaki kolor by powstał? Nabuchonodozorowy? Pewnie myślicie, że zwariowałem, tatusiowi odbiło czy coś. Haft Marysieńki przy księżyca blasku jako arytmiczny element rustykalny holu czy trykot Mariana po morderczym treningu za stodołą jako ludyczna dominanta salonu? "Taaak" - pomyślałem, i przeraziłem się własną wizją; tymczasem w pokoju obok...

"Zużyłaś cały brokat! Poczekasz, aż kupię ci następny" - zabrzmiał głos mamy, brutalnie wyrywając mnie z kolorystycznego marzenia o nic nierobieniu. "Jestem cierpliwa" - odpyskowała córka. Market budowlany jest niedaleko, więc zebrałem myśli, spisałem listę malarskich gadżetów, wsiadłem za kierownicę i już po chwili rozmawiałem z doradcą na dziale farb. Okazało się, że wszystko, co miałem w koszyku, doskonale do siebie nie pasowało: wodna farba do drewna i mega pędzel do akrylu. "Panu to wałka brakuje" - powiedziała z politowaniem kierowniczka stoiska. "Słucham?" - spytałem. "No wałek. Najlepiej taki, bo rozmiar nie ma znaczenia, a tego wszędzie pan wetknie". I rzeczywiście, zaskakująco był miły w dotyku...

No i zaczęło się... Wielki-mały remont objął przedpokój, salon, drzwi do łazienki, drzwi od szafy. Czas naglił, więc każda czynność była rozplanowana precyzyjnie i z wyczuciem chwili. Tak się przynajmniej wydawało. Początkowy aplauz szybko jednak przycichł.
- Tydzień remontu zniosłam, ale już dość, koniec, ani jednej plamy więcej! - rzekła w końcu mama, podenerwowana przeciągającym się bajzlem.
- No ale jak to? - zdążyłem wykrztusić.
- No tak to!
- Ale...
- Co ale?
- Ale co będzie z moim aksamitnym wałkiem...

MWC - Myśliciel Wszech Czasów

Pan Kazimierz spod monopolowego nigdy nie wierzył w ostatnią kolejkę. Nawet kiwając się nad strzemiennym łykiem żołądkowej myślami był przy następnym - potwierdzał tym swoisty parytet wiary. Istniała bowiem według niego silna zasada proporcji między wiarą motłochu w skończoność rzeczy a niewiarą wybrańców. "Z ostatnią kolejką jest jak z zasr*nym padołem, który gdy się skończy, zacznie się od nowa" - mawiał. Ta gęsta myśl łącząca nihilizm i teorię wiecznego powrotu stawia pana Kazia w jednym rzędzie z największymi myślicielami wszech czasów; nie tylko dlatego, że częściej myśli o Nietzschem niż o czymś konkretnym.

Wiara niejedno ma jednak oblicze; ponoć bo­gowie umierają, gdy ludzie przes­tają w nich wierzyć. A tu krok po kroku, krok po kroczku odchodzą święta, świat rusza do przodu na nowo, choć pytania nadal pozostają. "Mamo, kim są żydzi?" - spytała córka popijając krowie mleko. "Żydzi nie wierzą w Pana Jezusa, bo wciąż czekają na swojego Mesjasza" - odpowiedziała mama. Zupełnie naturalne w takiej sytuacji wydawałoby się pytanie, kim jest Mesjasz, ale córkę zainteresowało coś innego. "Jak wyglądał Jezus?" - spytała. "Urodził się w żydowskiej rodzinie, miał ciemne włosy..." - zaczęła mama. "Żydem był? - przerwała nagle córka. - I nie wierzył w siebie?"

Podobnie jak istnieją trzy rodzaje prawd - cało prawda, tys prawda, i gówno prawda, tak też po wierze w niewiarę, wierze w Boga, przychodzi czas na trzeci rodzaj wiary, czyli wiarę międzyludzką. Jako że wiara przypomina często wyboistą drogę, jej cienie i blaski najlepiej rozpatrywać idąc, a ściślej to ujmując, wychodząc ze szkoły muzycznej.
- Mamo, ta pani wyglądała jak babcia Stasia - zelektryzowała się córka,
- Babcia Stasia wygląda inaczej, kochanie - odpowiedziała spokojnie mama.
- Mamo, to była babcia Stasia - upierała się córka.
- Nie. To nie była babcia Stasia. Dlaczego ty mi nigdy nie wierzysz i kwestionujesz wszystko co powiem? - szybko straciła cierpliwość mama.
- Ale mamo, tam szła babcia Stasia. To ty mi nie wierzysz!
- Bo wiem, jak wygląda moja babcia, a twoja prababcia.
- Ale to nie była twoja babcia.
- To czyja?
- No Stasia... Tego, z którym siedzę w ławce.


Jaki będzie nadchodzący rok?

Czego sobie i Wam życzę!

Szkoła wyborów

Mąż taki, no, jak to mąż, znajomej mąż, za to ona, inna bajka. "Czy państwa córka będzie chodziła do rejonowej szkoły? - spytała wąskimi ustami znajoma podczas mijanki na schodach. "Nie - zaczęła lekko emocjonalnie wyjaśniać mama. - Dziura straszna, same męty się kręcą wkoło. A te dzieci... to jakieś przytrzymane chodzą - odpowiedziała bez większego namysłu mama. "Aaa - wydobyła z siebie znajoma - Te szkołę to mój mąż kończył, pani wie?" "Ta, i od tamtej pory niewiele się zmieniło" - chciała sobie pomyśleć mama, ale nie pomyślała, bo to była bardzo grzeczna mama.

A zatem córka dostała się do szkoły muzycznej; po drodze były trzy egzaminy w siermiężnych ławach dla dużych dzieci, śpiewanie piosenki, "niepunktowane" sprawdzenie umiejętności liczenia (Ile jest dziewięć odjąć dwa? Osiem. A nie siedem? No pewnie, że siedem! Ha ha ha!), czytania "Ala ma kota" (i to jakiego!), i odpowiadanie na inne pytania. Za sprawą reformy władz, trzeba było pokonać (a jakże) siedmiolatków, pół rocznika sześciolatków, i dzieci, które zdały rok temu, ale nie były gotowe. Na końcu był ryk ponad stu gardeł i mikre łzy wsiąkające w szkolny korytarz.

Grunt to mieć wybór, a do tego potrzebna jest jedna rzecz, która może zaważyć na całym życiu.
Centrum Krakowa, tramwaj linii nr 24.
- Dlaczego tego nie wyrzuciłaś do kanału - spytał swoją żonę dziadek o wyglądzie Matejki.
- Nie wrzuca się niczego do kanału, to nieekologiczne - odpowiedziała mu siedemdziesioletnia hipiska.
Tory się gną, prostują, i znów gną na zakrętach.
- I co z tym zrobisz? - kontynuował dziadek.
- Będę to trzymać.
Tramwaj wyhamowuje. Z głośników wydobywa się teatralny głos: "Basztowa. Możliwość przesiadki na inne linie tramwajowe i autobusowe".
- Piękne słowo "możliwość" - kończy rozmowę dziadek.

Wróżka Zębuszka nierówno daje

Tuwim twierdził: "Rzuć szczęścia­rza do wo­dy, a wypłynie z rybą w zębach". Tak się złożyło, że pan Kazimierz spod monopolowego ma zwykle pecha, a woda nigdy go nie lubiła. Na przekór temu, pan Kazio twierdzi, że śniło mu się ostatnio, jak nago skacze do krystalicznie czystego jeziora. Nie były to marzenia senne, jak się okazało, tylko twardy los i pijackie zwidy, podczas których zarył łbem w kałuży i wybił sobie złotego zęba. Ale co tam.

Pan Kazio zwykle zaczyna pić wieczorem; nie należy jednak do tych, którzy gwiazdy oglądają jedynie wtedy, gdy dostaną w pysk, ale do tych, którzy sami są gwiazdami, tyle że o tym nie wiedzą, i w dodatku są szczerbaci. W przyrodzie jednakże nic nie ginie: kiedy jednemu zęby wypadają, innemu rosną. Do pierwszego przychodzi Wróż Szczerbul. Do drugiego Wróżka Zębuszka - a jak już przyjdzie, to przecież nie z pustymi rękoma.

Wchodzę z córką do przedszkolnej szatni i, już od progu, zaczyna się szczebiot mojej latorośli. "A wiesz - włączyła tryb informacyjny córka, dopadając njusem przypadkową koleżankę - że Wróżka Zębuszka dała mi dziś w nocy czterdzieści złotych za pierwszego ząbka? Wiesz?" "Mamo! Słyszałaś? - rozległ się sepleniący wrzask. - Ona dostała od wróżki czterdzieści złotych, a ja tylko dwie dychy!"