Polska - Absurd 1:1

Przed meczem z Rosją

Tak to pamiętam, albo inaczej. Słońce wyjrzało zza ciężkich cirrusów jak każdego dnia w piątek, a było to, albo nie było wczesnym świtem koło dziewiętnastej, w zacienionej części Warszawy, gdzie słońcem skąpany lud kontemplował w ciszy dojmujący ryk tysiąca swoich gardeł, kiedy na dusznej murawie Karagounis nie robiąc kroku podszedł do Sokratisa, aby nie mówiąc nic wyszeptać mu na ucho czarodziejskie zaklęcie filozofów: "Musisz odejść". I Sokratis ujrzawszy czerwoną kartkę hiszpańskiego sędziego utonął w niemym tunelu stadionu, jak gdyby nie było żadnej rozmowy.

Tylko Grecy rozumieli absurd tamtego meczu: gra w jedenastu nie miała sensu, dopiero w dziesięciu dali radę wyrównać. "Kiedy mężczyźni są wytrwali, są romantyczni. Robią o tym filmy. Kiedy takie są kobiety, to gra je Glenn Close" - powiedziała kiedyś Ally McBeal. I kręciliśmy te ujęcia od wielu miesięcy, klatka po klatce, bramka po bramce, goleń po goleniu, polska łydka po niemieckiej i francuskiej, źdźbło po źdźble suchej jak pierz murawy. I co? I greccy piłkarze bladym rankiem pod wieczór zmontowali z tego dokument o zwycięstwie nad własną słabością.

Co nie trzyma się kupy dla jednych, innym wydaje się logiczne i proste. Niepozorna dziewczynka, obserwując nierówne zmagania chłopczyka z przeskakiwaniem osiedlowego murku, postanowiła obudzić w sobie małą Glenn. A było to, albo nie było wczesnym świtem koło dziewiętnastej, w Krakowie. Rozpostarłszy ramiona odbiła się mikrymi stópkami od ziemi; mało kto wiedział wtedy, o co jej chodzi. "Co ty robisz, córeczko!" - krzyknęła przerażona mama małej Glenn. "Nic nie rozumiesz, mamo... Ja jestem Superbohaterem!" - odpowiedziała szybująca nad całą dzielnicą dziewczynka.

5 komentarzy:

  1. I wtedy pomyślałem "Mamy ich k*rwa..." I wybrzmiał gwizdek sędziego. W przerwie sącząc kolejne z lokalnego browaru błysnęła mi strategia na drugą połowę "Grać swoje, pykać piłeczką, oni spuchną i strzelić na 2:0..." Takie proste, bo przecież gramy w przewadze... Los bywa przewrotny. Niczym dach na Narodowym, wydarzenia przytłoczyły mnie i innych towarzyszy od kufla.. Gdy rozpoczęła się druga połowa, czułem złe wibracje. I to nie był przejżdżający obok autobus linii 164 marki Mercedes Citaro, a zupełnie inne oblicze naszej reprezentacji. To już nie była husaria cwałująca na turków, to nie był dywizjon 303 walczący z Meserszmitami, to nie byli obrońcy Warszawy w 1920... Niestety Grecy niczym 300 pod termopilami w osłabieniu strzelili nam bramkę, przejęli inicjatywę. Było coraz gorzej, a mogło być tragicznie. Gdy Hiszpan wyciągnął krwistoczerwony kartonik w kierunku Macieja i nakazał mu zejście z boiska, moje oczy napłynęły łzami... "To koniec" pomyślałem, historia zatacza znowu koło... Znowu gramu mecz otwarcia, pierwszy ostaniej Świętej Trójcy naszych występów na Mistrzostwach... Ale wszedł on.. Chłopak z Zamościa, stanął między słupkami. Towarzysze od kufla z niedowierzaniem powtarzali - "obroni... obroni, zobaczysz". Ale mało kto wierzył w te słowa. Tymczasem Grek podbiegł do piłki, strzelił w swój prawy róg bramki, a nasz bramkarz jak ten Orzeł Biały pofrunął i obronił karnego! W ten słoneczny dzień słońce jeszcze mocniej zaczęło świecić, Matka Boska znowu spojrzała na nas łaskawie, a krakowski Kardynał znowu dziękował Karolowi za opiekę nad naszymi Orłami... Znowu zwycięski remis, znowu wszyscy w ekstazie... I znowu z Ruskimi będzie mecz o wszystko...

    OdpowiedzUsuń
  2. potrzebuję chwili na zadumę....ten cytat...Ally...dziekuję :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Zaduma nie może trwać przecież wiecznie, pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń