Pies czyli kot

Jest tak. Zupełnie nie inaczej. Każdy tak ma, bo przecież, gdyby nie było tak, jak jest, to nie byłoby jak zawsze, a tylko jak popadnie. To proste. Lubimy albo pepsi, albo coca-colę. A jak lubimy pepsi, a kupiliśmy colę, to nic, bo już po pierwszym łyku coli wiemy, że bardziej smakuje nam pepsi, więc wszystko się zgadza, i nic nie jest w stanie zaprzeczyć temu, że jest tak, jak być powinno.

Punkt widzenia zależy jednak od miejsca siedzenia. Bo co jest do imentu podzielone, jak skłóceni fani futbolu, z punktu widzenia kibica jednej z drużyn, dajmy na to Barcelony, przypomina Titanica, do którego coś przywarło i skomle "płyniemy"; nie przymierzając, to kibic Realu. Zwierz domowy również ma w naszym sercu swoje miejsce, bądź też wcale go nie ma, jak kot dachowiec, który fuknął na psa, albo rasowy terrier, który pogonił kota.

Zresztą sympatia, lub też jej brak, ma coś z przeznaczenia. Ominięcie pierwszej kupy na osiedlowym chodniku zbiegło się w czasie z przypomnieniem sobie cytatu Paulo Coelho: "Idź śladami znaków". I szedłem, od jednej kupy do drugiej, a obok szła córa, tyle że powłócząc jedną nóżką, bo wdepła. - Córuś, uważaj. - Nie mogę, tu jest straszne dużo kup, te chłolelne psy narobiły i nie ma jak iść. - Jak się ma zwierzątko, to trzeba po nim sprzątać. - Ale tato, psy nie sprzątają po sobie, a widzisz, taki kotek to weźmie miotełkę i zamiecie.

Miłość do zwierząt ma też innym wymiar, czysto praktyczny. Otwierając okno dachowe co rusz stwierdzam, że gołębie obsrały nam całą połać dachu. - Żonuś, halo, jak te gołębie tu jeszcze raz przylecą, to odpalę im petardę. Cisza. Co niby nie doleciało do żony, dotarło do córki. - Tatuś, w pale się nie mieści, co ty wygadujesz. - He he, i masz za swoje - skomentowała żona.

9 komentarzy:

  1. Lubię colę, chociaż wolę pepsi. Lubię psy, chociaż wolę koty - mam w domu takie dwa ogony i siedem łap i kilkanaście sztuk innej zwierzyny. Ale mimo miłości do stworzeń wszelakich, właścicielom kup na chodnikach i przyporządkowanych do nich psów urządziłabym tresurę starym sposobem rodem z dowcipów - nos w dzieło i za okno.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bzeltynka - nie da się ukryć, że pies jest w tym wszystkim najmniej winny - to nie psy dały się kupić / przygarnąć, a zostały kupione / przygarnięte i trzeba za nie brać odpowiedzialność; po zimie, gdy śnieg stopniał i odkrył cały syf, po osiedlowych trawnikach nie da się przejsć - szczerze mówiąc, ostatnio aż zaświeciły mi się oczy, gdy odprowadzając córkę do przedszkola przyszło mi przejść koło takie "trawniczka" :(

      Usuń
    2. dlatego mówię, ze tresura należy się właścicielom, a nie psom ;)

      Usuń
  2. A mój kotek miauczy na służbę, cwaniak.

    OdpowiedzUsuń
  3. Żeby nie cytować dosłownie (albowiem słowa te były bardziej siarczyste) powiem także chłolelne gołębie. Jeden taki wziął mnie dzisiaj z zaskoczenia i swój przerobiony obiad dolnym otworem wypuścił mi tuż na beżowy trencz (nie żeby się kolorystycznie nie wpasowało, bo broszka była, tyle że na plecach). I tak wracając z "tym" na odzieży wierzchniej mruczałam sobie pod nosem pier..chłolelny gołąb, w du..chłolelny gołab, niedobre ptaszysko :)
    Powróciłam.
    reh. Martyna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Martyna - co za wejście, co za powrót, dawno Cię tu nie było :) Ciekawe, czy aby złagodzić agresję wymyślno, że taka niespodzianka na trenczu przynosi szczęście? :) Gdybyś w najbliższym czasie trafiła "szóstkę", to pewnie na drugi raz sama się wystawisz :)

      Usuń
    2. no pewnie, że przynosi :)) ja po ostatniej takiej "broszce" znalazłam 200zł :D już nawet gołąb nie był potem taki "chłolelny" ;)

      Usuń
    3. No widzisz, Anwen - a na mnie srają już od kilku lat i nic, tłumaczę to sobie tak, że pewnie nagrodą będzie duża :):)

      Usuń