Mamy Dzień Kobiet

Dobra praca jest dziś towarem luksusowym, tak samo jak kiedyś były nimi produkty z Zachodu. Przytaczając znawców tematu, połową sukcesu jest znalezienie pracy; druga połowa to z kolei trafienie lepszej pracy, gdy tę starą się jeszcze ma. Co jednak zrobić w sytuacji słabych perspektyw, kiedy usilne poszukiwania nie przynoszą spodziewanych efektów? Oczywiście można - po myśli paru polityków - skupić się na wychowaniu dzieci i z tego czerpać satysfakcję. Stereotypowy tok myślenia nabierze okazalszych rumieńców w chwili uzupełnienia o informację, że chodzi o mamę, a nie o poszukującego godziwej płacy tatka. Będąc mamą możemy wszak otrzymać dodatkowe wsparcie od naszej małej latorośli, ba, nikt nam nie będzie bronił, by uciąć sobie z nią krótką, motywującą pogawędkę. - Mamo, a kiedy tatuś będzie mnie odbierał z przedszkola? - Jak mamusia znajdzie stałą pracę, córeczko - Aha, czyli nieprędko.

Jako że rola szczęśliwej matki zamyka dla wielu temat, wszystkie problemy powinny zejść na plan dalszy, zwłaszcza tak prozaiczne jak ten, że z dzieckiem trzeba wsiąść do autobusu, by dojechać do domu. Ze spóźnionego i przeładowanego autobusu ludzie nie wysypywali się jednak jak zerwane z naszyjnika koraliki - szybki ogląd sytuacji doprowadza do równie szybkiego wniosku: nie wsiądziesz. Wejście do autobusu przypominało bowiem szczelnie utkany monolit, z którego nieoczekiwanie coś zaczęło wystawać - była to damska ręka, skutecznie utrudniała zamknięcie drzwi. "Panie, co ja mam zrobić z tą ręką?" - dało się słyszeć utyskiwanie domniemanej właścicielki kończyny górnej, ale nie napotkało ono na rychłą odpowiedź rzekomego adresata. Dopiero na moment przed odjazdem autobusu głos z ciemnego wnętrza pojazdu podał kobiecinie proste rozwiązanie łamigłówki: "W tyłek se wsadź".

Tu dziennik autobusowy się urywa. Drzwi się zatrzasnęły, autobus odjechał. I tak wczesnym popołudniem, w dniu kobiet, mama i córka poszły do domu piechotą.

4 komentarze:

  1. Dzisiaj mogę podzielić się moją komunikacyjną przygodą. Zamówiłem Pana Majstra to wymiany kratek wentylacyjnych. Fachowiec przyjechał (z tygodniowym opóźnieniem ale, że o dobrego specjalistę trudno, to nie narzekałem), zrobił dziurę w ścianie, popatrzył na zakupione przeze mnie kratki i wydał druzgocącą opinię 'nie nada się'. Co było robić? Zapakowałem majstra w mój samochód i wio do supermarketu. Parkujemy, ja wysiadam, majster też, ale jest problem. Moja biała strzała do strony pasażera ma urwaną klamkę i nijak nie idzie drzwi otworzyć. Kiedy wiozę np. mamę, to nawet przyjemnie jest wysiąść i otworzyć jej drzwi. Ludzie czasami dziwinie się patrzą (bo przecież żyjemy w czasch, gdy feminizm wybił gentelmanów do nogi), ale sytuacja jest miła i dla mnie, i dla pasażerki. Przyznaję, że dzisiaj poczułem się jednak nieswojo otwierając drzwi przed panem majstrem ubranym w brudne portki i nie bardzej czystą kurtkę. Ale tak to jest, że w przyrodzie panuje równowaga. Kiedy ja tłamsiłem moją dumę, kolosalnie podbudowane Ego Pana Majstra śmiało mi się odo ucha do ucha prosto w twarz.

    OdpowiedzUsuń
  2. Brawo! Świetna opowieść! Żałują, że nie mogłem tego zobaczyć, musiała to być wyjątkowo romantyczna chwila. Ale nic się nie martw, dzisiaj ludzie mają różne te, no, fetysze, więc pewnie uznali, że to taka drobna maskarada :)

    OdpowiedzUsuń
  3. :)))
    ciekawie się to czyta :)

    OdpowiedzUsuń