Brokuł ze sklepu meblowego

Po raz setny przerzucam kolorowe strony meblowego żurnala, tańczę z nim jak z dziełami Marqueza pośród wirującej karuzeli przedmiotów domowego użytku (zydel, ścierka, przetykacz), po raz setny dotykam cienko drukowanych zdjęć i błyskotliwych fraz nordyckich architektów drewna i paździerzu, po raz setny podziwiam kunszt bogów durszlaków, wersalek, kranów, i po raz setny zadaję sobie pytanie, czy każdy z nich nie powinien napisać eseju o brokule.

Sklep meblowy i jego dieckij sad; miejsce, gdzie zostawiasz latorośl, gdy chcesz w spokoju zrujnować swój portfel. Kolejka, ścisk, przed wejściem informacja, że dostąpić boskiego sadu mogą tylko dzieci powyżej lat trzech i mające 98 centymetrów wzrostu (bo każdy trzylatek powinien tyle mieć!). Córka moja, lat prawie cztery, w butach dobiła 98, zatem pani wychyliwszy swój dziób z okienka podała pojemnik na odzież: butki, sweterek, czapeczkę. Siódme niebo było blisko i córuś witała się już z gąską, gdy ta wychyliwszy łeb raz jeszcze, nakazała powtórne mierzenie, bez butków. Zaskoczenie: 95. Gęś zagęgała, że przecież względy bezpieczeństwa (jakiego bezpieczeństwa?), i że owszem, w dzień powszedni, ale dziś niedziela (niezły relatywizm), dziecko jest kurduplem, więc nie wejdzie. A za bramką rajskiego sadu inny „trzylatek”, zamiast mówić bebłotał, ale że z pieluchą na tyłku miał swój metr, to pokazał nam uradowany język. Jako że Bóg jednym nie daje wzrostu, a drugim rozumu, wspinaczka po grzędach dzieckiego sadu doprowadziła pod drzwi kierownika sklepu, który usłyszawszy od progu zarzut o dyskryminację, przyznał, że owszem, ale nic nie może, i że wkrótce durne zasady zmieni; zaprowadził córkę na dział zabawek i powiedział, by wybrała sobie co tylko chce. I wybrała, pluszowego brokuła.

Córuś nie spała całą noc, bo ciągle pytała, czy to dlatego, że jest mała, nie wpuścili jej do dzieckiego sadu. Nie wszystko da się kupić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz