Nauka jazdy L-ką

Z poznawaniem drugiego człowieka jest poniekąd tak, jak z nauką jazdy samochodem. Nieważne, ile razy powtórzymy teorię zanim przekręcimy kluczyk w stacyjce, ile razy przypomnimy sobie ostatnio popełnione błędy, nieważne też, czy założymy te czy inne buty, obejrzymy się przez lewe bądź prawe ramię, naplujemy w lusterko i przetrzemy je rękawem, nieważne. Nieważne, czy przed jazdą obiegniemy L-kę dookoła zgodnie z ruchem wskazówek zegara czy odwrotnie. Czy gumkę od majtek będziemy mieć w kolorze czerwonym czy niebieskim - też nieważne, bo nie uchroni to przed typowymi wpadkami początkującego kierowcy. Nie ustrzeżemy się sytuacji, w których ktoś na nas zatrąbi, nie unikniemy najechania na krawężnik, ani rozwalcowania kilku pachołków podczas parkowania na placu manewrowym. Nie doświadczymy również podziwu w oczach innych kierowców; zobaczymy groźne miny i spojrzenia pełne politowania.

Pewności i umiejętności jeżdżenia samochodem nabiera się raczej latami niż tygodniami, podobnie jak człowiek uczy się drugiego człowieka. Podobieństwo to jest nawet szersze niż się wydaje; z czasem nie tyle uczymy się pojedynczego człowieka - na początku są to nasi bliscy, potem koledzy i koleżanki z podwórka lub szkolnych ław - ale zaczynamy się uczyć ludzi, przykładając nierzadko te same, wypracowywane latami modele zachowań (bo tak jest prościej) do każdego, kogo spotykamy. Zazwyczaj przebiega to bezkonfliktowo, w kolejnych krokach trochę się więc rozleniwiamy, bo "obsługa tego drugiego" nie sprawia nam już większych problemów. Dodatkowo nabieramy przekonania co do tego, jakich ludzi mamy unikać (per analogiam: fiat jest passé, a bmw cacy), z kim czujemy się lepiej (hachback cool, kombi niekoniecznie), czego oczekujemy od drugiej strony (wyglądu?, komfortu?, a może marki?). Po latach coraz bardziej przestajemy się skupiać na rzeczach, które nam nie pasują, trzymamy się z dala od nich i wybieramy proste schematy oceny, obudowując się murem własnych potrzeb. Ludzie i samochody budzą w nas także podobne uczucia i emocje: radość, zadowolenie, poczucie bezpieczeństwa, ale też strach, niepewność, i wstyd. Można by wymieniać dalej te podobieństwa, tyle że nie w tym rzecz.
 

Cała interesująca mnie prawda leży zupełnie gdzie indziej: w różnicach, które są oczywiste dla każdego, pod warunkiem, że się o nich w ogóle pamięta. A zapominamy. Zapominamy, że z drugim człowiekiem jednak nie jest do końca tak, jak z jazdą samochodem. Zapominamy, że zepsuty samochód można naprawić, a obróconych w ruinę relacji z "tym drugim" nie da się w prosty sposób odbudować. Zapominamy, że czas na popełnianie błędów już mieliśmy, że kierowcy z dłuższym stażem nie zdarza się jazda poboczem, a rozsądek ma się po to, by nie popaść w rutynę i stereotypy. Zapominamy, że tą metodą narażamy się na utratę tych, na których być może powinno nam zależeć. Uprzedzenia i własna wygoda czynią nas uboższymi o doświadczenia, ale też o chęć zrozumienia, poznania i empatii, ograniczają pole widzenia i szerszą perspektywę, której dotąd nie dostrzegaliśmy. Tracimy przy tym często nie tylko kogoś, ale coś naprawdę ważnego.
 

Próżno wtedy szukać podziwu w oczach innych ludzi, co najwyżej możemy liczyć na politowanie i cyniczny uśmiech, jak wtedy, gdy cofałem po łuku na kursie nauki jazdy, nie dotykając ani jednego pachołka ustawionego od zewnętrznej strony; te od wewnętrznej położyłem otwartymi drzwiami pasażera. Jazda "na jedno lusterko" nie wystarcza do prawidłowego wykonania ćwiczenia, tak samo jak patrzenie tylko ze swojego punktu nie gwarantuje przewidzenia reakcji innych, ani też nie daje pewności, że kogoś nie zranimy. Pisząc, że coś tracimy, nie mam na myśli tego, że wcześniej to mieliśmy (mogliśmy o tym nie wiedzieć), ale uczucie pustki, które niewamy, gdy już proste słowo "przepraszam" nie wystarcza, jest niejednokrotnie większe niż sądziliśmy. O łączącej nas relacji z drugim człowiekiem dowiadujemy się w wielu przypadkach, gdy tej relacji już nie ma, kiedy wszystko rozpada się w pył i ponowne ułożenie dawnego kształtu z miliona drobnych kawałków wydaje się niemożliwe. Chcielibyśmy jednym ruchem (tak po dziecinnemu) cofnąć czas; to się oczywiście nie udaje. Zerkając we wsteczne lusterka nie trudno zauważyć, jak ogromny jest ocean ludzi, rzeczy i spraw, przy których się nie zatrzymaliśmy i tak naprawdę nic o nich nie wiemy.

3 komentarze:

  1. tak sobie klikałam, przeskakiwałam z jednej wirtualnej wyspy na drugą, aż trafiłam na Twoją, Tato:)
    byłeś na Ptasiej, mam pamięć do twarzy :)
    odnośnie różnic prawda, zgadzam się, a jednak jest jakiś wspólny mianownik, który pomaga. jakaś baza danych, z której można skorzystać i bezkolizyjnie poruszać się dzięki niej w świecie ludzkim.
    mnie jednak bardziej przyciąga to, co różne, co swoiste i nie podlegające deklinacji...
    co nie znaczy, że nie sięgam do bazy danych po stare, wypróbowane przez pokolenia sposoby - bywam leniwa ;))

    OdpowiedzUsuń
  2. Zapomniałem zupełnie, że ten wpis tu jest - zostawiłem go kiedyś na wyraźną prośbę pewnej przemiłej osoby z Torunia (pozdrowienia przy okazji, jeśli tu kiedyś jeszcze zaglądnie:)). Do dziś zgadzam się z tym, co napisałem. Ale znając powód, który pchnął mnie do tego nierozważnego czynu i dalszy ciąg całej historii, muszę przyznać pierwszy raz w życiu, że jestem sporym optymistą ;)))) Pozdrawiam :)))))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. w takim razie cieszę się, że wydobyłam z Ciebie optymizm wchodząc na chybił trafił akurat na ten wpis :))
      ...no i że jednak nie doszło do karambolu z L-ką :)

      Usuń